Po pamiętnym "poślizgu" w meczu z Niemcami nie zaglądałem do Internetu. W tamtym czasie nie śledziłem, co się dzieje w mediach. Po meczu w Gdańsku, w drodze na lotnisko, wszyscy podchodzili, klepali po plecach i pocieszali: – Nie przejmuj się Wawrzyn… A ja, szczerze mówiąc, byłem poza tym wszystkim. Nie za bardzo do mnie docierało, co się wydarzyło. Tydzień, może dwa tygodnie później, byliśmy w Warszawie u znajomych. Spotkaliśmy się w rodzinnym gronie z żonami i dziećmi. Gospodarz poruszył temat mojego pechowego poślizgu. No to mówię: – Dawaj, pokaż mi, co w tym internecie jest. Zobaczyłem i… No ja pi…. olę! – złapałem się za głowę. Rany, co tam się działo! Dopiero przekonałem się, jaką lawinę poruszyło to moje pośliźnięcie i wyłożenie się na murawie. Przez moment byłem najbardziej rozpoznawalną osobą w kraju, można powiedzieć, że na krótko zostałem prezydentem Polski.