Gdy patrzę na swoje CV, zatrzymuję się przy meczu z Portugalią i stwierdzam: mogło być lepiej. To dla mnie mała skaza w sportowym życiu. Rozumiem, że w jednej serii rzutów karnych można nic nie obronić. Ale by na dwie serie tylko raz rzucić się w dobrym kierunku? Coś jednak było nie tak. Analiza tego, jak przeciwnicy wykonują jedenastki była dobrze zrobiona, ale moje reakcje mogły być inne. Powinienem zachować większy spokój, sprawdzić sędziego, jak będzie reagował, gdy wyjdę kawałek przed linię. Mogłem troszkę odczekać. Byłem zbyt poprawny. Ja uważam, że bramkarz może drużynie pomóc. Wiem, że są różne szkoły, opinie, ale moim zdaniem można pokombinować. Po mistrzostwach Europy we Francji zacząłem nad tym pracować. Staram się dłużej wyczekać strzelającego, nie iść w ciemno. W poprzednim sezonie miałem sporo rzutów karnych do obronienia. Jakieś 3/4 zawodników uderzało w środek bramki, jakby wiedzieli, że zawsze się rzucam. Raz odczekałem. Zawodnik strzelał w środek, prawie złapałem. Patrzę na innych bramkarzy, widzę, że kto dłużej wytrzyma, oszuka sędziego, ten wygrywa. To próba sił, gra psychologiczna. Rozmawiałem na ten temat z Gylfi Sigurdssonem, z którym grałem w Swansea. Przyznał, że dla niego najgorszy moment, to gdy jest już przy piłce, a bramkarz się nie rzuca. Wtedy zawodnik zaczyna analizować, kombinować. Jest pod presją, szansa, że się pomyli, jest dużo większa.