Za oknami zima w pełni, choć na pewno są tacy, którzy już teraz myślą o tegorocznych wakacjach. Ci najbardziej dalekowzroczni zaczęli wylewać siódme poty w siłowni i stosować dietę, by za kilka miesięcy nie musieć wstydzić się chodzić po plaży z odkrytym brzuchem. Rzeźbią więc swój kaloryfer, odstawiają na bok ulubione, tłuste, potrawy i marzą o nadejściu lipca lub sierpnia. To nic, że będą musieli w większości sporo zapłacić za choćby tydzień beztroskiego leżakowania nad morzem lub gdziekolwiek indziej. Nie myślą o tym, bo każdemu przecież należy się odrobina przyjemności. Na jej brak nie miał prawa ostatnimi czasy narzekać Carlos Tévez, który właśnie zakończył swój pobyt w Chinach. Z rozbrajającą szczerością określany przez niego samego „siedmiomiesięcznymi wakacjami”. Argentyńczyk nie zapłacił za nie, ale wręcz odwrotnie – zarobił w ich trakcie kilkadziesiąt milionów euro. Przeciętny Kowalski musi zatem kipieć ze złości (i zazdrości), choć z drugiej strony trudno winić piłkarza za jego postawę.
Gdyby bowiem wspomniany Kowalski lub inny Nowak w zeszłym roku otrzymał od szalonych Azjatów taki kontrakt, jaki pod nos podstawiono Tévezowi, w jednej chwili rzuciłby dotychczasową robotę, spakował siebie, żonę, dzieci oraz psa, i najbliższym samolotem udałby się na drugą stronę Muru Chińskiego. Bo jeśli ktoś jest na tyle głupi, by proponować ci 730 tys. euro za tydzień przebywania w Państwie Środka, to trzeba też być niespełna rozumu, żeby tego typu oferty nie przyjąć. Carlos, co udowodnił niejednokrotnie w trakcie swojej kariery, może nigdy nie był wybitnie inteligentny, ale też z drugiej strony wskaźnik jego IQ nie jest na tyle niski, by mógł on zamknąć drzwi przed włodarzami Shanghai Shenua i powiedzieć im: „nie, dziękuję”. Wiedząc, że skośnoocy przybysze ze Wschodu na gwałt poszukują byłych gwiazd europejskich boisk do spopularyzowania piłki w ich kraju, postanowił wykorzystać okazję i spędzić niespełna rok w ich gościnnych progach. W piłkę grał właściwie tylko przy rekreacyjnie, co jednak nie było dla niego szczególnie bolesne. Dla jego szefów stało się dopiero niedawno, dlatego rozwiązali z nim kontrakt. Ale co Tévez zarobił do tej pory, to jego.
„Krytyka chińskich kibiców? Wszystko jest w porządku, ponieważ nie podołałem zadaniu, miałem tam jakby siedem miesięcy wakacji”.
— Transfery.info (@Transferyinfo) 16 stycznia 2018
634 615 funtów tygodniowo. ŁADNE WAKACJE, panie Tevez. pic.twitter.com/G3G72qin4B
Nie zmęczył się zbytnio, bo w Chinach rozegrał raptem 20 spotkań, w których zdobył cztery bramki. Kiepsko, delikatnie rzecz ujmując, jak na najlepiej zarabiającego piłkarza na świecie, ale przecież kolega Messiego, jak sam przyznał, pojechał do najludniejszego kraju na świecie na wakacje. Grać zamierzał tylko przy okazji. Teraz, kiedy zabezpieczył przyszłość kilku następnych pokoleń rodziny Tevezów, powraca do ukochanego Boca Juniors, pokazując niedawnym przełożonym, jak idiotycznie postępują wobec graczy sprowadzanych z Europy. Proponując im gigantyczne pieniądze, liczą, że ci odwdzięczą się zaangażowaniem na boisku i poza nim, podniosą azjatycką piłkę o kilka poziomów. Łudzą się, że dany futbolista będzie udowodni swój profesjonalizm, a tymczasem pan Carlos nie dość, że kopał futbolówkę od niechcenia, to na dodatek odjechał z Chin jeszcze grubszy niż był przed przybyciem do nich. I śmieje się z naiwniaków, którzy wiedzieli w nim ikonę postępu tamtejszego futbolu.
Zatrudnienie Téveza na pewno jeszcze długo będzie odbijać się szefostwu Shanghai Shenua czkawką, choć na pewno nie zniechęci ich, a także władz innych klubów z Azji, a z Chin zwłaszcza, przed proponowaniem gigantycznych kwot kolejnym graczom, mającym lata świetności już dawno za sobą. Nam trudno sobie wyobrazić nieschylenie się po dziesięć złotych, które niekiedy gubimy na ulicy. Azjaci natomiast nie ubolewają długo nad straceniem milionów, bo za chwilę na ich konta wpływają kolejne. Błędne koło trwa więc w najlepsze. I nic dziwnego, że Tévez i jemu podobni wykorzystują naiwność Chińczyków do granic możliwości. Bo, jak głosi stare porzekadło, jak masz frajera, to go duś. Czyli np. wyciągaj z jego kieszeni pieniądze, a potem śmiej się, że zafundował ci wakacje życia, by w ostatecznym rozrachunku nic w zamian nie otrzymać.
Grafika pobrana z www.scmp.com.