Jeszcze kilka miesięcy temu Arsène Wenger twierdził, że należy znieść zimowe okno transferowe, gdyż w styczniu piłkarze zamiast na grze w obecnym klubie, skupiają się bardziej na poszukiwaniu nowego. W tym roku jednak to właśnie Francuz w oczach wielu kibiców i ekspertów został królem styczniowego polowania, ponieważ wczoraj sprowadził do czerwonej części północnego Londynu Pierre’a-Emericka Aubameyanga – gracza, o którym swego czasu marzyła cała piłkarska Europa i nie tylko. Wcześniej zaś na Emirates zawitał też nie byle kto, bo Henrich Mchitarjan, a więc najlepszy gracz Bundesligi w sezonie 2015/2016 według dziennikarzy „Kickera”. Wydawać by się więc mogło, że „Kanonierzy” zyskali na piłkarskiej wartości, jak nikt inny, lecz wkrótce ta ocena może ulec zmianie.
W grudniu fani 13-krtonego mistrza Anglii obgryzali paznokcie z przerażenia na samą myśl o tym, że z ich ukochanym klubem pożegna się bezsprzecznie najlepszy jego zawodnik w ostatnich kilku sezonach – Alexis Sanchez. Choć od dłuższego czasu było wiadomo, że ten moment musi nadejść, naiwni kibice sądzili, że nastąpi cud i Chilijczyk zostanie w stolicy, by uczestniczyć w kolejnych kompromitacjach Arsenalu, jak ta wtorkowa, kiedy przegrał on w słabym stylu ze Swansea City. Ambitny gracz z Ameryki Południowej pozostał niewzruszony na prośby sympatyków AFC i ostatecznie przeszedł do Manchesteru United. W drugą stronę powędrował natomiast Mchitarjan, a potem dołączył doń Aubameyang. Dodatkowo kontrakt z „The Gunners” przedłużył Mesut Özil, który – podobnie do Sancheza – długo nosił się z zamiarem opuszczenia drużyny. Wizja katastrofy niechybnie czekającej na Arsenal została odroczona, a zza ciemnych chmur zaświeciło słońce, którego tak bardzo ostatnio brakowało ekipie Wengera. Po przeprowadzonych w styczniu przez Francuza transferach można oczekiwać od jego zespołu, że zdoła uratować fatalny sezon.
Na zdobycie mistrzostwa kraju i obronę FA Cup nie ma już co prawda szans, gdyż pierwsze ma od dłuższego czasu zapewnione Manchester City, a z krajowego pucharu jego ostatni zwycięzcy odpadli w kompromitującym stylu po przegranej 2:4 z Nottingham Forest. Nie była to jednak pierwsza zawstydzająca porażka londyńczyków w trwającym sezonie, a niewykluczone też, że nie ostatnia. 25 lutego na Wembley karta Arsenalu może się odwrócić, gdyż właśnie wtedy zagra on z Manchesterem City w finale Pucharu Ligi Angielskiej. Nie są to zbyt prestiżowe rozgrywki, ale pucharów przecież nigdy za wiele. A tych europejskich zwłaszcza. I tu także „Kanonierzy” wciąż mają szansę na zrekompensowanie sobie katastrof na innych frontach. W końcu ich ofensywny kwartet: Özil- Mchitarjan-Lacazette-Aubameynag na papierze wygląda naprawdę imponująco, i nie powinien mieć większych problemów z pokonaniem kolejnych rywali w Lidze Europy.
Szkopuł jednak w tym, że nie wszystko musi być równie różowe w rzeczywistości. Niby cztery największe gwiazdy Arsenalu razem tworzą znakomity zestaw, ale jeśli przypatrzymy się im bliżej, dojedziemy do wniosku, że każdy z nich ma swoje słabości. I to wcale niemałe. Özil – wiadomo – kiedy chce, potrafi być najlepszym rozgrywającym świata. Szkoda tylko, że coraz rzadziej taki stan ma miejsce. Mchitarjan po ponad półtorarocznym pobycie w United kompletnie nie przypomina siebie samego z okresu gry w Borussii. Za jakiś czas okaże się, czy to Jose Mourinho tak źle na niego wpłynął, czy jego słaba gra to wynik czegoś innego. Faktem jest natomiast, że, kiedy Ormianin wszedł na plac gry w meczu ze Swansea, wyglądał, jak ktoś idący na ścięcie. U Lacazette’a entuzjazmu też jakby ostatnimi czasy mniej niż na początku sezonu. Miał być gwiazdą całej ligi i czołowym jej strzelcem, ale jak na razie nic wielkiego nie pokazuje. Brakuje mu fizyczności, niezbędnej do efektywnej gry w Anglii. Coraz częściej można usłyszeć głosy, że transfer Francuza okazał się po prostu niewypałem. Co do Aubameyanga, to jest on kapitalnym zawodnikiem, który już dawno przerósł swoim poziomem Bundesligę. Poradziłby sobie chyba w każdym klubie na świecie, ale jego zachowanie w ostatnich tygodniach spędzonych w Dortmundzie pokazało, że mentalnie jest on wciąż dzieckiem. Jeśli ktoś działa wbrew niemu, potrafi się obrazić, a co za tym idzie – zepsuć atmosferę w drużynie. Niewykluczone więc, że w Arsenalu będzie podobnie. Wystarczy, że drużyna zaliczy kilka kiepskich spotkań, a Gabończyk zapragnie ponownie zmienić pracodawcę.
Załóżmy jednak teraz, że forma całej wymienionej czwórki wzrośnie i powstanie między nimi tzw. chemia. Czy to może stanowić gwarant sukcesów Arsenalu w najbliższym czasie? Niekoniecznie. Bo nawet jeśli Özil i Mchitarjan będą asystować, a Lacazette wespół z Aubameyangiem zamieniać ich podania na bramki, reszta zespołu nie prezentuje się najlepiej. W bramce wciąż stoi bowiem nieruchawy Petr Cech, który powinien już dać sobie spokój z poważną piłką. W obronie solidny, ale 31-letni już Monreal, „elektryczny” Mustafi, mający wzloty i upadki Koscielny, a także Bellerin rozgrywający zdecydowanie słabszy od poprzedniego sezon. W środku pola zaś Xhaka i Wilshere. Obaj potrafią zachwycić, by w następnym meczu rozczarować.
Na ławce rezerwowych też fajerwerków nie ma. Zasiadają na niej co prawda świetny Kolasinac i niezły Ramsey, ale poza nimi są już tylko albo nieopierzeni młokosi typu Maitland-Niles, albo gracze, których już dawno w klubie tego pokroju nie powinno być, czyli Elneny, Welbeck czy Holding. Ławka wyglądałaby lepiej, gdyby nie wczorajsze oddanie Oliviera Girouda do Chelsea. Akurat tego ruchu Wenger może żałować wkrótce najbardziej. Rodak menedżera, owszem, nie był wirtuozem, ale za to od lat pozostawał wierny klubowi, identyfikował się z nim. Zaciskał zęby, kiedy po raz kolejny rozpoczynał mecz jako zmiennik, po czym wchodził na boisko i ratował swojej drużynie punkty. Takiego jokera Arsenalowi mogły zazdrościć wszystkie najlepsze kluby w Europie. Kto, jeśli nie on, będzie stanowił teraz alternatywę dla Lacazette’a lub Aubameyanga? Welbeck, Iwobi? Wolne żarty…
Wciąż duże braki kadrowe, zwłaszcza w defensywie, mogą rzucić się cieniem na ostatnie, obiecujące, ruchy transferowe szóstego obecnie zespołu Premier League. „Kanonierom” będzie niezwykle trudno zakwalifikować się do kolejnej edycji Ligi Mistrzów, nie zwyciężając w Lidze Europy. A bez gwarancji gry w najbardziej prestiżowych rozgrywkach klubowych na świecie, może być potem ciężko ze ściągnięciem wielkich nazwisk. Zdaje sobie doskonale z tego sprawę Wenger, który, choć pół roku temu był największych przeciwnikiem przeprowadzania styczniowych transferów, postanowił tym razem kilka sfinalizować. Arsenal po jego wodzą od dłuższego czasu tonie, nic więc dziwnego, że Francuz postanowił chwycić się brzytwy. Czy rzeczywiście okaże się ona dla niego ratunkiem? Zobaczymy wkrótce.
Grafika pobrana z www.thesun.co.uk.