Przede wszystkim potwornie wymagające były mecze z Bayernem. W bramce Oliver Kahn, a w polu sami gracze z najwyższej półki. To robiło wrażenie. Z Kompanym pamiętam wymieniliśmy się koszulkami, choć wówczas jeszcze nie był tak popularnym piłkarzem, jak jest teraz. Największe wrażenie wywarł na mnie jednak Franck Ribery. Grając w Bochum musieliśmy go kryć we trzech, non-stop byliśmy blisko niego, ale miał taki gaz, że nie dało się go upilnować. Kiwał wszystkich, uciekał – nieprawdopodobny gość. Nie dziwię się, że mówiło się wówczas o zainteresowaniu Barceloną.