Zawsze tak było. Piłkarze kochają ciuchy. Mają pieniądze, umięśnione ciała, są młodzi. Dla Djibrilla Cisse moda stała się sensem życia. Ale sytuacja szybko wymknęła mu się spod kontroli. Kiedy zobaczyłem go w czerwonym garniturze, czerwonym kapeluszu i laską podczas ślubu, wiedziałem, że nie jest dobrze. On nosił okulary bez szkieł. Nie pomyliłem się. Nie miał zerówek. On nie miał szkieł. Mogłeś włożyć palec przez puste oprawki i połaskotać go po rzęsach. Do cholery, po co mu były więc okulary? Nosił coś, co de facto nimi nie było. Podstawową częścią okularów są szkła. A jeśli ich nie ma, to co założyłeś sobie na nos? Czy założyłby sobie (dla mody) aparat słuchowy, choć miałby doskonały słuch? No raczej ku**a nie! Cisse eksperymentował. Ekstremalnie eksperymentował. Kiedyś przyszedł do szatni w metalowym pancerzu, stylizowanym na Robocopa. Nosił - jak sam mówił - męską spódnicę. Rany boskie! On ją zakładał i zdejmował w szatni. Obok niego zawsze siedział Didi Hamman. Człowiek ubierający się jak typowy Niemiec. Zwykła koszulka, sprane jeansy, normalne, sportowe buty. Obaj wyglądali jak z dwóch innych światów, choć siedzieli obok siebie.