Gdy powiedziałem dyrektorowi sportowemu, że przyszedłem do klubu, aby awansować do Bundesligi, tylko zaśmiał się pod nosem. W poprzednim sezonie Union zaledwie cztery razy zagrał na zero z tyłu i zakończył rozgrywki na ósmym miejscu. Nikt nie wierzył w to, że możemy sprawić taką sensację. Union też się zabezpieczył, podpisując ze mną taki „widokowy” kontrakt, że dopiero po rozegraniu odpowiedniej liczby meczów, wskakuję na wyższy pułap. W klubie obawiali się, czy nie przychodzi ogórek, który będzie miał kłopoty ze złapaniem piłki. Byłem pewny, że nie przyniosę wstydu. Wcześniej przez dwa lata we Freiburgu zagrałem tylko parę spotkań, ale bardzo ciężko pracowałem na treningach. Podkreślałem to już, że bardzo dużo nauczyłem się tam od trenera bramkarzy, co zaprocentowało właśnie w Berlinie. Rozegrałem 34 mecze, aż w 14 spotkaniach zachowałem czyste konto. Mieliśmy najlepszą defensywę w lidze w tym sezonie. W poniedziałek mogliśmy zaś świętować z Unionem awans do Bundesligi. Największa jest w tym zasługa trenera Ursa Fischera, który przyszedł do nas ze Szwajcarii. Mega nam to pomogło, szkoleniowiec wszystko poukładał i to on zasługuje na miano najlepszego transferu Unionu w tym sezonie.