Po transferze do Norymbergi nie miałem kompleksów, a raczej obawy. Nagle wyjechałem 800 kilometrów od domu, do obcego kraju. Kiedy kierowca prezesa Tadeusza Dąbrowskiego zawiózł mnie do Norymbergi i zostawił w hotelu, miałem czekać przez dwie godziny na menedżera. Rozpłakałem się i powiedziałem, że wracam do Polski. Zastanawiałem się, co ja tam w ogóle robię. Pierwszy miesiąc naprawdę był trudny, ale nie ze względu na treningi, ale na moją psychikę. Dzięki Kosowi i Kampie, moim bratnim duszom, było mi łatwiej, bo trzymaliśmy się razem, ale potrzebowałem trochę czasu, by przyzwyczaić się do nowych okoliczności. Po kilku tygodniach od niemieckiego bolała mnie głowa - to ciężki język, a lekcje miałem każdego dnia. Wiedziałem, że im szybciej będę się umiał porozumiewać, tym łatwiej będzie mi żyć, nie tylko w drużynie. Miałem chwile zwątpienia, ale kiedy zaczynał się trening, wracałem do żywych. Wiedziałem, że mnie przyjmą i zaakceptują, bo potrafiłem grać w piłkę.