Otrzymałem dużo SMS-ów, telefonów i podziękowań osobistych, z których 99,5 procent było bardzo pozytywnych. Najbardziej wzruszająca była sytuacja z 80-letnim kibicem Unionu, panem Achimem. Przez kilka tygodni siedział w domu na przymusowej kwarantannie, ale jak się dowiedział, że nie zostanę w Unionie, to przyszedł do klubu o 8 rano i czekał do 13, aż skończyłem trening. Ze łzami w oczach powiedział, że przykro mu, iż odchodzę. Gdy widzisz i słyszysz to od człowieka, który narażając zdrowie przyszedł się pożegnać, to trudno się nie wzruszyć. Miałem łzy w oczach. Niesamowity człowiek i kibic. Gdy zmarła mu żona to powiedział, że jeśli ma funkcjonować dalej, to chce żyć dla klubu. Otrzymał karnet na cały sezon, a w zamian wykonuje prace porządkowe w klubie. Gdy nie puszczę bramki w meczu na naszym stadionie, to Achim podpala świeczkę w kształcie cyfry zero, którą ja muszę zdmuchnąć. Jeśli chodzi pożegnania i wzruszenia, to najcięższe chyba przede mną. Na razie koncentruję się na grze, i jeszcze nie mam w głowie myśli, że wkrótce będę musiał opuścić Berlin.