Gdybym mógł cofnąć czas, znów pobiegłbym sprintem do piłki. Zrobiłbym to kolejne 100 razy, aby zyskać chociaż metr boiska dla naszej drużyny. To nic specjalnego, takie są zasady panujące w drużynie Azzurri. Można coś osiągnąć tylko wtedy, gdy jest się gotowym oddać duszę za kolegów z drużyny. Kontuzja zdjęła mnie z boiska, ale nie mogła oddzielić mnie od zespołu. Nawet mój syn, Mattia, który ma zaledwie trzy lata, zrozumiał, że jego tata nie może dziś wieczorem siedzieć na kanapie w domu i oglądać tego meczu. Jestem podekscytowany, nie ukrywam. Gdy wsiadałem do samolotu do Londynu, jakbym nieco wrócił do życia: za kilka godzin będę na boisku z chłopakami i będę dopingował ich z trybun. Mogło być lepiej, ale mogło też być dużo gorzej. Na Wembley mamy ostatnią bitwę tego Euro. Turniej, który będę nosił w sercu na zawsze. Od magicznych nocy na Stadio Olimpico do spotkań w świątyni futbolu. Przeszliśmy naprawdę długą drogę. W moim przypadku los chciał, żebym dodał do tej podróży jeszcze kilka kilometrów, etap cierpienia w Finlandii, gdzie lekarze naprawiali moje ścięgno Achillesa. Teraz jestem gotowy, czuję, że mam jeszcze wiele do zaoferowania: za kilka miesięcy wrócę do gry, ale lubię myśleć, że dziś będziemy się mobilizować wszyscy razem. Mam teraz w głowie jeden obraz. Chciałbym, żeby Cristante, który jako pierwszy pocieszał mnie po odniesieniu kontuzji, dziś wieczorem podniósł do góry coś cenniejszego, niż moją głowę. Oto jesteśmy, Forza Azzurri!