Pierwsze, co nasuwa mi się na myśl, to jego uśmiech. To było niesamowite: lecisz na Ligę Mistrzów w poniedziałek rano, 8.00 na zegarku, większość zaspana i niemrawa, a on cały czas naładowany energią. Imponował tym, że zawsze miał plan. Przychodził do klubu i od razu wiedział, co po kolei musi zrobić. Każda godzina w klubie musiała być jakościowa. I w ten sposób szedł do miejsca, w którym jest dzisiaj. W West Bromwich wydawało mi się, że przychodzę do klubu bardzo wcześnie, wcześniej niż inni. W Manchesterze zobaczyłem gościa, który przychodził jeszcze wcześniej. Punkt 7.00 rano, Ronaldo jest w klubie. To był król szachownicy, na której ja byłem tylko pionkiem.